Tydzień
temu wróciłam z Egiptu, gdzie bawiłam na wycieczce objazdowo-pobytowej z biurem
Rainbow Tours. Wrażeń i atrakcji było tyle, że na wołowej skórze by nie spisał.
Teraz chcę się jednak skoncentrować na sprawie bezpieczeństwa turystów.
Wyjazdy, przynajmniej w pewne rejony tego zwariowanego kraju, są oficjalnie
odradzane. Mówi się, że bezpiecznie jest tylko w grupie zorganizowanej, jeśli
nie w grupie, to tylko w nadmorskich kurortach. Jak jest naprawdę?
Naprawdę
w kraju od lipca 2013 rządzi junta. A
kiedy rządzi junta, wszędzie widać
wojsko. Policji też nie brakuje. Nigdy w życiu nie napatrzyłam się tak na
pistolety i karabiny maszynowe. Wzdłuż dróg jezdnych i na rogach ulic w
miastach stoją małe, kamienne bunkry z okienkami zamurowanymi cegłą do 2/3 albo
3/4 wysokości, żeby nie zaglądać do środka. W bunkrach siedzą uzbrojeni ludzie.
Przed bunkrami również, na lichych krzesełkach, z „kałachami” w stanie
gotowości - niekoniecznie umundurowani, niektórzy po prostu w galabijach i
turbanach, jak gdyby właśnie wracali z targu. To pewnie cywilne wsparcie dla
wojska i policji. Ich twarze mówią, że to nie żarty. Są czujni i gniewni. Nie
wolno ich fotografować. A chciałoby się - to przecież nie szopka dla turystów,
tylko kawał prawdziwego życia…
Takie
obrazki widuje się wszędzie, w Kairze, Asuanie i Hurghadzie, w Dolinie Nilu i
na wybrzeżu Morza Czerwonego, przy kościołach chrześcijańskich i przy drogach
jezdnych.
![]() |
Bunkier na rogu koptyjskiego kościoła w Hurghadzie (w środku jest przedstawiciel tamtejszej bezpieki) |
Ale bywa jeszcze bardziej zbrojnie. Na ulicach Kairu spotyka się
czołgi. Plac Tahrir otoczony jest przez transportery opancerzone, na których
siedzą żołnierze z lufami wycelowanymi przed siebie. Dochodzące do placu
uliczki zagrodzone są zasiekami z drutu kolczastego, żeliwnymi barierkami, barykadami
z beczek i blokadami z rozłożonych na ziemi kolców – a przynajmniej tak to
wyglądało tuż przed 25 stycznia 2015, czwartą rocznicą wybuchu rewolucji w
Egipcie. Transportery porozstawiano też grupkami w Hurghadzie. Podczas
przejazdu z Kairu do Hurghady dostrzegamy nieco w głębi Pustyni Wschodniej coś,
co wygląda jak zgrupowanie wojska uzbrojonego w czołgi i inne pancerne wozy.
Potem znowu, i znowu, i jeszcze raz. Nie jesteśmy pewni, że to właśnie to, bo
patrzymy przez niedomyte szyby autokaru i z bardzo dużej odległości, ale jest
wielce prawdopodobne, że dobrze nam się wydaje: pustynia jest uzbrojona i
czuwa. Hipotezę tę dodatkowo wspiera fakt, iż w Egipcie panuje całkowity zakaz
przebywania na pustyni pomiędzy godziną 18:00 a 6:00 rano, zaś w ciągu dnia nie
mają na nią wstępu żadne osoby prywatne, wyłącznie turystyczne grupy
zorganizowane w towarzystwie lokalnych kierowców i przewodników.
![]() |
Siły zbrojne w centrum Daharu, najstarszej dzielnicy Hurghady |
Posterunków
kontroli drogowej w całym kraju jest chyba tyle, ile zdarza się kradzieży w
hotelach trzygwiazdkowych - czyli, mówiąc najprościej, dużo. Kontroli podlega
każdy pojazd i nie zawsze łatwo o machnięcie ręką oznaczające „okej, jedź
dalej”. W autokarze musieliśmy kilka razy zaciągać zasłonki, żeby nie było
widać ilu turystów nim jedzie. Nie wiem dokładnie, o co chodziło. Pilot
wspominał coś o przydzieleniu policyjnego konwojenta (obowiązującym od pewnej
liczby osób?), lecz podejrzewam, że rzecz polegała na uniknięciu jakiejś
tajemniczej opłaty drogowej, związanej zapewne z kosztami utrzymania owych
posterunków (służących, bądź co bądź, bezpieczeństwu turystów).
Z
obowiązkiem podróżowania w konwoju i w towarzystwie policjanta zasiadającego w
naszym autokarze zetknęliśmy się jadąc na wycieczkę do Abu Simbel. Konwój wyrusza
codziennie o 4:30 z Asuanu. Kto spóźni się na miejsce zbiórki – nie pojedzie. A
turyści niezorganizowani muszą się zorganizować, to znaczy załatwić wycieczkę
do Abu Simbel z lokalnego biura lub hotelu.
Konwój
prowadzi jedno auto policyjne, a oprócz tego do każdego autokaru wsiada
policjant. Jazda przez nagą pustynię trwa trzy godziny i konwój nie zatrzymuje
się nawet na chwilę. Żadnej kawki, żadnego siusiu ani kupki, żadnej fotki.
Organizator wycieczki musi przypomnieć turystom o „wyczerpującym” potraktowaniu
wizyty w toalecie przed odjazdem (oczywiście w hotelu, bo w miejscu zbiórki już
się nie wysiada). Ale życie jest pełne niespodzianek. Tym razem niespodziankę
zgotowuje nasz autokar: nagle otwiera się lewy bagażnik, a ponieważ ani
kierowca, ani policjant-konwojent niczego nie zauważyli, jechaliśmy z falującą
klapą. Przywodzi mi to na myśl pomylonego ptaka usiłującego bezskutecznie
poderwać się do lotu za pomocą jednego skrzydła. Dopiero gdy cała nasza grupa
zaczyn krzyczeć, kierowca orientuje się w sytuacji i zatrzymuje wóz. Wraz z
policjantem usiłują zamknąć oporną, wciąż odskakującą klapę. Ostatecznie jakoś
im się udaje i jedziemy dalej. Ale gdy w drodze powrotnej przewodnik zapowiada
fatamorganę (nie, to nie żadna przenośnia, chodzi o to zjawisko na pustyni),
sytuacja przybiera inny obrót. Wszyscy sprężają się, by naszykować aparaty i
niecierpliwie czekają na foto-stop. Okazuje się jednak, że nawet dla
fatamorgany nie możemy się zatrzymać, wszystko co kierowca może dla nas zrobić
to zwolnić. Grupa wydaje z siebie jęk bólu i złości, lecz cóż robić – trzeba fotografować
przez szybę. Na szczęście fatamorgana jest z nami przez dobre pół godziny
jazdy. Nie wiem jak wyszły zdjęcia innym, ale nam się udaje dzięki cierpliwości
i profesjonalizmowi mego małżonka. No i troszkę dzięki nowemu Nikonkowi.
![]() |
Fatamorgana na Saharze w drodze do Abu Simbel |
A
wracając do samej formy podróżowania w konwoju, zasypaliśmy naszego pilota
pytaniami. Powiedział, że konwoje do Abu Simbel jeździły już na długo przed
rewolucją w Egipcie i nie mają nic wspólnego z obecnymi niepokojami
polityczno-społecznymi. Oficjalne wyjaśnienie tego zjawiska to… brak
infrastruktury po drodze. Gdyby cokolwiek się stało, nie ma tam służby zdrowia,
straży pożarnej ani policji. Jednak obawiam się, że ani prowadzący konwój wóz
policyjny, ani policjant siedzący w każdym autokarze niewiele by zmienili,
gdyby np. autokar wykopyrtnął się do rowu, a cztery starsze panie dostały przy
tym zawału. Podejrzewam, że brak infrastruktury to tylko wykręt. Może tu
chodzić o sprawy militarne – np. przydrożne miny (podkreślam jednak, że to
tylko moje luźne fantazje).
Z
konwojem stykamy się także zwiedzając Kair. Trzeciego dnia pobytu w tym
niesamowitym, oblepionym smogiem mieście biuro proponuje wycieczkę fakultatywną
do Aleksandrii – drogą i dosyć nudną. Postanawiamy więc wynająć w hotelu dwa
busiki i objechać Kair własną trasą. W ten sposób stajemy się grupą zorganizowaną,
której trzeba przydzielić policjanta bez munduru. Policjant ma na sobie długą,
granatową marynarę, pod którą ukrywa dwa pistolety i karabin maszynowy. Chodzi
za nami krok w krok i nie pozwala się rozdzielać. Kiedy część grupy wjeżdża na
Wieżę Kairską by popatrzeć z góry na miasto, pozostali nie mogą przejść się po
pobliskiej dzielnicy ambasad, muszą zasiąść w kawiarence pod wieżą i czekać.
„Grupa nie może się rozchodzić” – oznajmia surowo policjant i tego się musimy
trzymać do samego końca. Gdy tylko kolumna marszowa się deformuje, policjant dokłada
wszelkich starań, by zebrać nas do kupki, dokładnie tak samo jak pies pasterski
zagania niesforne stadko owiec.
Po
kairskiej rundce na własną rękę, za którą trzymał nas policjant, do hotelu wracamy
przez zakorkowane miasto z fasonem – to znaczy w eskorcie zewnętrznej. Prowadzi
nas wyjąca „dyskoteka”, przed którą rozstępują się nawet najgęstsze korki. I
wszyscy są zadowoleni: my – bo mamy ubaw, policjanci – bo mogą okazać swoją
wyższość nad szarym tłumem zmotoryzowanych, a szary tłum zmotoryzowanych – bo
udaje mu się rozwiązać na każdej ulicy
łamigłówkę, jak stworzyć coś z niczego, czyli jak wykroić w chaosie dodatkowy
pas ruchu dla szacownej, mrugającej światełkami karawany.
![]() |
Armia w stanie gotowości na placu Tahrir w Kairze - widok zza bramy Muzeum Narodowego |
Jeszcze
jednym przejawem opieki prezydenta Sisiego nad turystami, o którym mogę
wspomnieć, jest pilnowanie przez policję statków, którymi pływają po Nilu
wycieczki. W naszym przypadku policjant siedzi na krzesełku na nabrzeżu, zawsze
w pobliżu i zawsze w gotowości bojowej. Gdy grupa schodzi z jednostki
pływającej typu statek lub motorówka, np. w Kom Ombo i Edfu, srogi policjant
stoi wyprężony i nieruchomy (jakby go wzięli żywcem z „Rezydencji surykatek”)
tuż za kładką wiodącą na ląd i pilnuje, żeby wszyscy turyści udali się w
zaplanowanym przez organizatora wycieczki kierunku, to jest do świątyni, portu
bądź dorożek. Pilnuje także powrotu grupy, poruszając ustami niczym ryba –
zapewne liczy ile osób wraca na statek…
Czy
to wszystko psuło nam urlop? Nie. Po prostu nie. Takie są obecnie egipskie realia
– a w podróżowaniu właśnie realia interesują nas najbardziej. Czuliśmy się
dobrze, w miarę komfortowo, bezpiecznie. Czy czulibyśmy się tak samo bez
wszechobecności policji? Nie wiem na pewno, ale przypuszczam, że tak. Pod
warunkiem, że tak jak to właśnie było, nie wiedzielibyśmy o tym, co się
naprawdę dzieje. Telewizja w hotelu niczego nie nadawała, Egipcjanie nabrali
wody w usta.
![]() |
Prowizoryczne blokady ulic w Hurghadzie |
A
co się wydarzyło w Egipcie podczas naszego pobytu? Oj… działo się! Bractwo
Muzułmańskie wzywało naród do wyjścia na ulicę – co ciekawe, m.in. poprzez
nagranie na You Tube, wprost nazywające nie przyłączenie się do protestów
lenistwem i zmarnowaniem szansy, które Allach na pewno weźmie pod uwagę, gdy
przyjdzie czas. W stolicy, a także w kilku innych miastach (m.in. Aleksandrii)
zorganizowano antyrządowe demonstracje. Zakładano blokady drogowe, tu i ówdzie zawisał
obłok gazu łzawiącego, tu i tam świstały granaty, niósł się huk wystrzelanych
pocisków małego kalibru, a ostatecznie wraz z drzazgami, okruchami i śmieciami padali
na ulicę ranni i zabici.
W piątek, 23 stycznia, podczas gdy
zwiedzaliśmy z naszą wycieczką Sakkarę, Memfis i Gizę, w Aleksandrii policja (a
w każdym razie ją się oto oskarża) zastrzeliła islamistkę. W sobotę 24
stycznia, podczas gdy robiliśmy prywatny objazd dwoma busami po Kairze, niedaleko
placu Tahrir zastrzelono poetkę i polityczną aktywistkę, idącą w kobiecym
Marszu Pamięci, poświęconym ofiarom z 2011 roku. Zginęła od strzałów z bliska w
twarz i plecy, jej krew przelała się przez jej usta, krzyczące wraz z setkami
innych ust „Chleb! Wolność! Sprawiedliwość społeczna!” Lecz kto ją zabił – nie
wiadomo. Świadkowie przypisują ten mord służbom bezpieczeństwa, mają nawet
nagranie wideo, na którym dwaj zamaskowani oficerowie policji trzymają broń wycelowaną
w kobietę. Rząd natomiast twierdzi, że na razie śledztwo jest w toku, zaś
sprawca, kimkolwiek się okaże, będzie sprawiedliwie osądzony, albowiem nikt nie
może być ponad prawem. I pomyśleć, że tego dnia kręciliśmy się po centrum
miasta! Jednak niczego (poza obfitością uzbrojonych policjantów) nie
widzieliśmy i nie słyszeliśmy żadnych strzałów. Być może wszystko miało miejsce
już po naszym powrocie do hotelu… Pogrzeb pochodzącej z Aleksandrii aktywistki
odbył się następnego dnia i stał się czymś w rodzaju 1000-osobowej karawany
solidarności, płonącej gniewnymi okrzykami „Precz z rządami armii!”
W niedzielę 25 stycznia, gdy wyjechaliśmy
już z Kairu do Hurghady, w kairskim klubie sportowym wybuchła bomba, raniąc
dwóch policjantów. Uzbrojeni bojownicy otworzyli ogień z samochodu pod
piramidami – dwaj kolejni policjanci zginęli. Na ulicach Kairu, głównie w
dzielnicy El Matariya, w zamieszkach padło trupem kilkanaście osób. Protenstanci
skandowali hasło „Rewolucja ponad wszystkim”, co rozjuszyło władze. Cztery
następne osoby zginęły w Aleksadrii i Delcie Nilu. Agencje informacyjne
określiły ten dzień jako najkrwawszy od czasu objęcia prezydentury przez Sisiego.
Lecz prawdziwy rekord padł kilka dni później. 29 stycznia, tj. w ostatnim dniu
naszego pobytu w Hurghadzie, w miejscowości Arish na Synaju dżihadyści przy
użyciu moździerzy i samochodów z ładunkami wybuchowymi zabili co najmniej 32
osoby, głównie pracowników baz policyjnych i wojskowych, ale także
przypadkowych cywili.
Spirala
rozkręcała się dalej już po naszym powrocie. W centrum Kairu, na dużej ulicy
handlowej, doszło do zamachu bombowego: eksplozja miała miejsce w dość
oryginalnym miejscu, bo wewnątrz ulicznego transformatora. 2 lutego na Synaju zginęły
kolejne 3 kobiety. 3 lutego na dwóch różnych terminalach kairskiego lotniska
wykryto po jednej bombie. Od dnia naszego wyjazdu (15 stycznia) do 6 lutego na
Synaju śmierć poniosło w sumie 93 osoby, w tym 45 bojowników i co najmniej
kilkunastu cywili, a także żołnierze.
Dobrze,
że już z Egiptu wróciliśmy. Uff! Teraz trzeba się pośpieszyć ze zwiedzaniem
Jordanii…
مرحبا
PS1. Gdyby ktoś chciał
wiedzieć, gdzie zbierałam informacje o tym, co działo się ostatnio w Egipcie,
to podaję źródła: w pierwszym rzędzie CNN, BBC i Reuters, poza tym PAP,
angielska Wikipedia i english.alarabiya.net.
PS2. Podsumowując: w
Egipcie turyści nie mają się czego bać. A w każdym razie… nie mają do strachu więcej
powodów niż zwykli ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz