Dlaczego
znowu post na temat Nilu? Przysłowie egipskie mówi, że Egipt to Nil, a Nil to
Egipt. A ja po powrocie z Egiptu nadal myślę o Egipcie, śnię o Egipcie, marzę o
Egipcie. (Inna sprawa, że w ciągu dwóch ostatnich tygodni zdążyłam już wejść na
ścieżkę planowania samodzielnej wyprawy zimą do Tajlandii, letniego wyjazdu do
Chin na 3-tygodniowy tramping, krótkiej wycieczki do Turcji lub Chorwacji oraz
wakacji 2015 w Bawarii i Tyrolu…)
Tym
razem nie chcę się wymądrzać na żaden temat. Chcę tylko pokazać trochę fotek
znad Nilu i zająć się jego poetyczną stroną. Pisać o kolorach wody i nieba,
sylwetkach wydobywanych przez światło i mrok z lśnienia nurtu i z chaosu
nabrzeża. Zaczynam więc odliczanie po arabsku (po coś się tego na wycieczce
wykułam pod groźbą oberwania w pośladki trzciną, prawda?): ŁAHE! ETNE! TALATA! Oto nasz Nil od świtu do nocy…
Zaczęło
się od balonów. Ale bez nas - na lot balonem jeszcze przyjdzie czas. Teraz, w
Egipcie, mieliśmy i bez tego multum atrakcji, wśród których wiele było dla nas
zupełnie nowych. Mam tu na myśli pustynne rajdy na quadach i spiderach, kurs
obsługi wielbłąda, palenie sziszy i oglądanie rozgwieżdżonego nieba przez
prawdziwy teleskop, nurkowanie i snurkowanie nad rafą koralową, a także
jedzenie świeżej guawy, świeżych daktyli i słynnego, egipskiego „fula” (o czym
napiszę kiedy indziej). Poza tym jakoś nie mogliśmy się pogodzić z wydatkiem po
130 dolców na osobę za wstawanie przed świtem i oglądanie różowawej mgiełki z
lotu ptaka. Za to widok z okna naszej kajuty mieliśmy o świcie nastrojowy:
Gdy
balony znikły z firmamentu, pierwsze promienie słońca zaczęły przeglądać się w
falach Nilu niczym w metaliczno-błękitnym zwierciadle…
W
Kom Ombo wracając na statek ze świątyni widzieliśmy czaplę nadobną biorącą kąpiel świetlną w porannym słońcu…
Płynąc
z Kom Ombo do Edfu liczyliśmy krowy wypijające Nil. Krowy niepijące, jak te
dwie przyjaciółki na obrazku, widziało się niezwykle rzadko.
W
Luksorze około południa żagiel feluki przepychającej się w tłoku motorówek
jawił się niczym czarne skrzydło nietoperza. Chwila była przejmująca,
trochę jakby zaraz miało zgasnąć słońce. Gdzieś w mojej głowie przemówił starożytny
kapłan, strasząc końcem świata. Nie chciałam, żeby świat się skończył właśnie w owej chwili – jeszcze nie obejrzałam wtedy Kairu!
A
w Kairze około południa, jak zresztą przez cały dzień, nad Nilem rządził smog.
Roztapiał kształty, pochłaniał horyzont. Nie mogłam przez niego policzyć
minaretów widocznych z Kairskiej Wieży. Próbowałam poczuć jego zapach, ale mój
nieczuły nos nie chciał mnie niczego nowego nauczyć.
W
porze lunchu na nabrzeżu Asuanu lśnił na tle pustynnych gór pewien meczet.
Raczej nie jakiś szacowny zabytek, ale wyglądał ozdobnie i bardzo ecru, można
powiedzieć - koronkowa robota. W sam raz na ślub.
Popołudniową
porą w Luksorze nad nabrzeżem unosiła się mgiełka, w porównaniu z kairskim
smogiem zwiewna, jakby różowa. Promienie niskiego już o tej porze roku słońca
cięły ją jak noże, wydobywając głębię z rysunku kolumnady luksorskiej świątyni.
I
znowu w Luksorze (który ciągle się pojawia w tekście, bowiem spędziliśmy w nim
względnie sporo czasu), tym razem przed wieczorem, w obiektyw Nikona wpadł
ptak. Kiedy go zidentyfikuję, dam znać. Wygląda na jakieś wyrośnięte pisklę,
ale kto go tam wie?
W Asuanie zarumieniona w wieczornym słońcu pustynia, dotknięta warkoczem śladów jakiegoś wędrowca, podeszła nad sam Nil:
Po chwili woda przestała pochłaniać światło. Jej powierzchnia stężała jak zimny metal...
W
Luksorze (bo do końca postu będziemy już w Luksorze) bogowie zesłali nad Nil
jeden z najwspanialszych zachodów słońca, jakie dane nam było oglądać w całym
naszym życiu. Zaczęło się od żółtej, oślepiającej plamy nad horyzontem:
Potem
niebo zapłonęło ogniem, a łodzie pływały sobie dalej po gładkiej, różowej toni
jak gdyby nigdy nic…
Gdy
w palenisku nieba przygasło, nad plątaninę palm wyszły czerwone smugi i chłód
wziął nas w ramiona…
A
potem niebo już tylko stygło. Pojawił się dym…
I
wreszcie zapadła noc. W Egipcie noc poznaje się po kolorowym oświetleniu meczetów.
مرحبا
PS1. Przemawiając mniej
górnolotnie, pragnę polecić rejs po Nilu wszystkim: małym i dużym, kościstym i
puszystym, nadętym i uśmiechniętym, żółtodziobom i weteranom… Super sprawa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz