sobota, 28 lutego 2015

W Nilu nie ma krokodyli


- Skąd ty jesteś, krokodylu?
- Ja? Znad Nilu (…)

Żyje na świecie gatunek gada o nazwie krokodyl nilowy. Jego nazwa wskazuje, że powinien żyć w Nilu. I co, żyje? Niby tak – ale tylko na odcinku pomiędzy źródłami rzeki a Tamą Asuańską (a poza tym prawie na całym kontynencie afrykańskim). Wierszyk Jana Brzechwy wprawdzie nie kłamie, jednak może napędzić niepotrzebnie stracha turystom planującym standardowy rejs w dół Nilu, rozpoczynający się w Asuanie. Wszyscy wiedzą, że krokodyl nilowy może być niebezpieczny – słyszało się o różnych atakach na ludzi w południowej Afryce. Co roku w paszczach tych zwierząt-ludojadów ginie co najmniej kilkaset osób. Ludzie boją się krokodyli, gdyż mają one podły zwyczaj polowania z zasadzki. Leżą w wodzie przy brzegu, prawie całkiem zanurzone, i gdy pojawia się potencjalny obiadek, wszystko rozgrywa się błyskawicznie: hyc, plask, łaps i chaps! Do tego jeszcze mają, cwaniaki, specjalną zastawkę w gardle, dzięki której mogą czyhać podwodą z już otwartą paszczą, a woda wcale się do niej nie nalewa! A jeżeli nawet nie zapolują na człowieka, to zapolują na jego krowy…

Krokodylica z dwoma młodymi w wiosce nubijskiej (Asuan) - słodka, nieprawdaż?

Dawno, dawno temu, gdy w Egipcie rządzili faraonowie, krokodyle wygrzewały się z dnia na nilowych plażach i polowały nocą na przychodzące do wodopoju bawoły, zebry, antylopy oraz młode słonie, zaś w ich braku na ryby, inne krokodyle i czasem na ludzi. Człowiek nie śmiał jednakże tknąć żadnego krokodyla, albowiem było to zwierzę święte, reprezentujące boga Sobka, otaczane czcią. Sobek noszący dumnie głowę krokodyla to bardzo ważne i wręcz straszliwe bóstwo egipskie, ponieważ miał być jedną z dusz najpotężniejszego boga - Ra. Według mitologii starożytnych Egipcjan to właśnie Sobek był pierwszym obiektem, który wynurzył się z chaosu, by stworzyć świat.  

Wizerunek boga Sobka na ścianie świątyni w Kom Ombo.

Starożytni Egipcjanie wierzyli, że liczba krokodyli w Nilu zapowiada obfitość zbiorów po jego wylewie, dlatego też pragnęli, by było ich jak najwięcej.

Figurka wotywna ofiarowana bogowi Sobkowi przez kapłana Nebnefera - Muzeum Krokodyli, Kom Ombo.

Miejscem szczególnie związanym z krokodylami była świątynia w Kom Ombo (po polsku: w Ombrii), mająca charakter panteonu. Jest to świątynia ptolemejska, co oznacza ni mniej, ni więcej, tylko to, że wybudowano ją w pierwszym tysiącleciu p.n.e. Dedykowano ją dwóm triadom bóstw: w lewej części m.in. Haroerisowi (wcieleniu Horusa) i jego rodzinie, zaś w prawej części Sobkowi i jego rodzinie. Jest to jedyna zachowana w tak dużym stopniu świątynia na brzegu Nilu – a dawno temu wzniesiono ich wiele. Większą część budowli unicestwiły wprawdzie żywioły: ściany, pylony i pierwszy dziedziniec pochłonął Nil, a dach zawalił się podczas trzęsienia ziemi, jednak wciąż można oglądać to, co – jak wyczytałam w przewodniku – niejaka Amelia Edwards, angielska pisarka i podróżniczka, nazwała „cudownym torsem”. Istnienie zaś „cudownego torsu” zawdzięczamy… pustyni. Piasek zasypał resztki świątyni w Kom Ombo po sam dach, co obroniło je przed skasowaniem przez chrześcijan (a dokładniej – koptów).   

Kilka „świętych” zasad konstrukcji świątyń zostało naruszonych w Kom Ombo, więc śmiało można uznać, że jest to przybytek jedyny w swoim rodzaju. Świątynia w Kom Ombo jest np. jedyną w Egipcie świątynią o symetrii osiowej. Znaczy to, że ma dwa osobne wejścia, dwa sanktuaria i składa się z dwóch przylegających do siebie, zwierciadlanych połówek.

Symetryczna, podwójna świątynia w Kom Ombo.


Odbiegliśmy już zbyt daleko od krokodyli…. Tymczasem u stóp świątyni w Kom Ombo, na łasze piasku wyniesionego na brzeg przez zakręt Nilu, miały swoje ulubione miejsce leżakowania te zwierzęta. Hodowano je także w sadzawce przed panteonem. Traktowano je z nabożeństwem, a to oznacza, że były pośmiertnie balsamowane i grzebane w trumnach na specjalnym cmentarzu. W katakumbach Kom Ombo archeolodzy odkryli około 300 mumii krokodyli. Jak wierzyli Egipcjanie, duch Sobka po śmierci danego krokodyla wcielał się w inny okaz zwierzęcia.

Tak opakowywano krokodyle ofiarne, poświęcane Sobkowi przez pielgrzymów - Muzeum Krokodyli w Kom Ombo.

Trzy z nich można zobaczyć w małej kaplicy bogini Hathor. Doprawdy nie wiem jak to się stało, że zabrakło nam czasu na ich obejrzenie, prawdopodobnie zbyt długo marudziliśmy w nowym Muzeum Krokodyli, eksponującym repliki (tak powiedział strażnik) krokodylich mumii. No i nasz przewodnik, czarnooki Michael, zbyt długo snuł swe opowieści, z których i tak zapamiętać dało się tylko kilka zdań. Ale stało się i mamy teraz cel następnej wizyty w świątyni Kom Ombo.

Jaki był los krokodyli hodowanych przy świątyniach? Żyły w luksusie, co było częścią kultu. Kult krokodyli wiązał się z dwoma bóstwami: Sobkiem, wcieleniem boga słońca Ra, oraz Sebekiem, bogiem płodności. Jednakże nadchodził czas, gdy krokodylom skręcano karki, by następnie uczynić je obandażowanymi mumiami i sprzedać pielgrzymom. Pielgrzymi kupowali mumie po to, by złożyć je bogom w ofierze. Taka ofiara miała być formą komunikacji pomiędzy ludźmi na ziemi a bogami.

Wizerunek boga Sobka (z prawej) i jego żony - świątynia w Kom Ombo. 

Początkowo mumifikowano krokodyle nader starannie, nacierając ich ciała balsamem i wkładając między bandaże precjoza z prawdziwego złota. Z czasem przestawiono się na masową produkcję mumii na sprzedaż. Zaniechano wkładania ozdób i balsamowania, owijano tylko ciała zwierząt bandażami i zalewano żywicą, by je odizolować od flory bakteryjnej. Obrazy uzyskane metodą tomografii komputerowej dowodzą, że zdarzały się także niecne oszustwa. Produkowano bowiem fałszywe mumie twardych, łuskowatych zwierząt (ryb, węży i krokodyli), w których pod bandażami nie było nic oprócz patyków, kawałków potłuczonej ceramiki, kości i innych tego typu śmieci.

Mumie krokodyli w gablocie Muzeum Krokodyli, Kom Ombo.
  
Ale wracajmy do ziemskich istot zwanych Crocodylus niloticus, czyli krokodyli nilowych. Gdy pieśń starożytności wraz ze wszelkimi jej wierzeniami przebrzmiała na dobre, w Egipcie zaczęto poławiać krokodyle dla ich mięsa (moim zdaniem gumowatego) oraz mocnej, ozdobnej skóry. W 1971 r. wybudowano na Nilu Wielką Tamę Asuańską, wskutek czego powstało olbrzymie jezioro zalewowe nazwane na cześć egipskiego prezydenta Jeziorem Nasera. Większość krokodyli zaaklimatyzowała się w tym jeziorze, tama zaś nie pozwalała im na przedostanie się do dolnego Nilu. Te, które jeszcze pozostały za tamą, zostały szybko wytrzebione. Jeżeli człowiek mógł zlikwidować swego groźnego wroga, a przy tym najeść się mięsa i wykorzystać inne części ciała, robił to z przekonaniem i najlepiej jak potrafił. W ten sposób dziś w Nilu, po którym podróżują rzesze turystów z całego świata, krokodyli nie ma.

Turysta nie może jednak powrócić znad Nilu rozczarowany totalnym brakiem krokodyli. Trzeba mu zafundować atrakcję z odrobinką adrenalinki… I tak w wiosce nubijskiej k/Asuanu można sfotografować się z młodym, jędrnym krokodylem w objęciach:


Na Wyspie Bananowej w Luksorze chłopak oprowadzający grupę po plantacji bananów pokazuje turystom krokodyle zębiska w otwartej paszczy. A jak to robi? Otóż krokodyl, osobnik średniej wielkości, siedzi uwięziony w czymś w rodzaju zakratowanej studni:


Chłopak bierze kij, wsuwa go przez kraty i dźga zwierzę, aż to zaczyna syczeć z bólu i kłapać paszczą. Sprawny fotograficznie turysta zdoła utrwalić na matrycy „potwora” z rozwartym pyskiem pełnym kłów. No comments! Wstyd powiedzieć, ale i my to zrobiliśmy. Teraz mamy moralniaka…


مرحبا

PS. Źródła informacji: zanotowane wypowiedzi przewodnika wycieczki (egiptologa), Egipt – praktyczny przewodnik (wyd. Pascal, 2003), „Animal mummy” (www.wikipedia.org), “Nile crocodile (Crocodylus niloticus)” (www.arkive.org).

środa, 25 lutego 2015

Pocztówki znad Nilu



Dlaczego znowu post na temat Nilu? Przysłowie egipskie mówi, że Egipt to Nil, a Nil to Egipt. A ja po powrocie z Egiptu nadal myślę o Egipcie, śnię o Egipcie, marzę o Egipcie. (Inna sprawa, że w ciągu dwóch ostatnich tygodni zdążyłam już wejść na ścieżkę planowania samodzielnej wyprawy zimą do Tajlandii, letniego wyjazdu do Chin na 3-tygodniowy tramping, krótkiej wycieczki do Turcji lub Chorwacji oraz wakacji 2015 w Bawarii i Tyrolu…)

Tym razem nie chcę się wymądrzać na żaden temat. Chcę tylko pokazać trochę fotek znad Nilu i zająć się jego poetyczną stroną. Pisać o kolorach wody i nieba, sylwetkach wydobywanych przez światło i mrok z lśnienia nurtu i z chaosu nabrzeża. Zaczynam więc odliczanie po arabsku (po coś się tego na wycieczce wykułam pod groźbą oberwania w pośladki trzciną, prawda?): ŁAHE! ETNE! TALATA!  Oto nasz Nil od świtu do nocy…

Zaczęło się od balonów. Ale bez nas - na lot balonem jeszcze przyjdzie czas. Teraz, w Egipcie, mieliśmy i bez tego multum atrakcji, wśród których wiele było dla nas zupełnie nowych. Mam tu na myśli pustynne rajdy na quadach i spiderach, kurs obsługi wielbłąda, palenie sziszy i oglądanie rozgwieżdżonego nieba przez prawdziwy teleskop, nurkowanie i snurkowanie nad rafą koralową, a także jedzenie świeżej guawy, świeżych daktyli i słynnego, egipskiego „fula” (o czym napiszę kiedy indziej). Poza tym jakoś nie mogliśmy się pogodzić z wydatkiem po 130 dolców na osobę za wstawanie przed świtem i oglądanie różowawej mgiełki z lotu ptaka. Za to widok z okna naszej kajuty mieliśmy o świcie nastrojowy:

Gdy balony znikły z firmamentu, pierwsze promienie słońca zaczęły przeglądać się w falach Nilu niczym w metaliczno-błękitnym zwierciadle…

W Kom Ombo wracając na statek ze świątyni widzieliśmy czaplę nadobną biorącą kąpiel świetlną w porannym słońcu…
  
Płynąc z Kom Ombo do Edfu liczyliśmy krowy wypijające Nil. Krowy niepijące, jak te dwie przyjaciółki na obrazku, widziało się niezwykle rzadko.

W Luksorze około południa żagiel feluki przepychającej się w tłoku motorówek jawił się niczym czarne skrzydło nietoperza. Chwila była przejmująca, trochę jakby zaraz miało zgasnąć słońce. Gdzieś w mojej głowie przemówił starożytny kapłan, strasząc końcem świata. Nie chciałam, żeby świat się skończył właśnie w owej chwili – jeszcze nie obejrzałam wtedy Kairu!

A w Kairze około południa, jak zresztą przez cały dzień, nad Nilem rządził smog. Roztapiał kształty, pochłaniał horyzont. Nie mogłam przez niego policzyć minaretów widocznych z Kairskiej Wieży. Próbowałam poczuć jego zapach, ale mój nieczuły nos nie chciał mnie niczego nowego nauczyć.
 
W porze lunchu na nabrzeżu Asuanu lśnił na tle pustynnych gór pewien meczet. Raczej nie jakiś szacowny zabytek, ale wyglądał ozdobnie i bardzo ecru, można powiedzieć - koronkowa robota. W sam raz na ślub.

Popołudniową porą w Luksorze nad nabrzeżem unosiła się mgiełka, w porównaniu z kairskim smogiem zwiewna, jakby różowa. Promienie niskiego już o tej porze roku słońca cięły ją jak noże, wydobywając głębię z rysunku kolumnady luksorskiej świątyni.

I znowu w Luksorze (który ciągle się pojawia w tekście, bowiem spędziliśmy w nim względnie sporo czasu), tym razem przed wieczorem, w obiektyw Nikona wpadł ptak. Kiedy go zidentyfikuję, dam znać. Wygląda na jakieś wyrośnięte pisklę, ale kto go tam wie?

W Asuanie zarumieniona w wieczornym słońcu pustynia, dotknięta warkoczem śladów jakiegoś wędrowca, podeszła nad sam Nil:

Po chwili woda przestała pochłaniać światło. Jej powierzchnia stężała jak zimny metal...

W Luksorze (bo do końca postu będziemy już w Luksorze) bogowie zesłali nad Nil jeden z najwspanialszych zachodów słońca, jakie dane nam było oglądać w całym naszym życiu. Zaczęło się od żółtej, oślepiającej plamy nad horyzontem:
 

Potem niebo zapłonęło ogniem, a łodzie pływały sobie dalej po gładkiej, różowej toni jak gdyby nigdy nic…

Gdy w palenisku nieba przygasło, nad plątaninę palm wyszły czerwone smugi i chłód wziął nas w ramiona…
 
A potem niebo już tylko stygło. Pojawił się dym…


I wreszcie zapadła noc. W Egipcie noc poznaje się po kolorowym oświetleniu meczetów.
     
مرحبا

PS1. Przemawiając mniej górnolotnie, pragnę polecić rejs po Nilu wszystkim: małym i dużym, kościstym i puszystym, nadętym i uśmiechniętym, żółtodziobom i weteranom… Super sprawa!

niedziela, 22 lutego 2015

EGIPT. Hej, żeglujże po Nilu!

Byłam, nareszcie byłam nad Nilem! Widziałam, pływałam PO, ale – zgodnie z zaleceniami mądrzejszych – nie kąpałam się W i nie piłam, żeby czegoś nie złapać. Mówi się, że jeśli ktoś łyknie wód Nilu, to na pewno powróci do Egiptu, lecz ja powrócę bez łykania roztworu ameby i wystawiania ciała na ataki genitalnych wirusów. Słowo!

Nil to jedna z najbardziej znanych rzek świata. Rzeka swego czasu święta. Rzeka przepływająca przez 11 krajów Afryki. Rzeka najdłuższa, jeśli zlekceważymy sygnały, iż tytuł ten należy się być może Amazonce. Około 7 tysięcy km wartkiego, głębokiego błękitu i 3 miliony km² dorzecza. Początek bierze… właściwie nie wiadomo dokładnie gdzie. Jego prawa (wschodnia) składowa, Nil Błękitny, rodzi się w etiopskim Jeziorze Tana. Składowa lewa, Nil Biały, wypływa z kenijsko-ugandyjsko-tanzańskiego Jeziora Wiktorii. Trzeba jednak mieć na uwadze, że część geografów za początkowy odcinek Nilu Białego bierze wpływającą do Jeziora Wiktorii rzekę o nazwie Kagera, która powstaje z połączenia rzek Nyawarongu i Ruvuvu, a te z kolei… No cóż. Większość opracowań podaje długość Nilu jako 6695 km i tego się tutaj trzymajmy.

Nil w Luksorze o zachodzie słońca
Nil można podzielić wzdłuż na 3 odcinki: Nil Górny (do pierwszej tamy), Nil Dolny oraz Deltę Nilu, jedną z największych delt świata, zaczynającą się już na przedmieściach Kairu. Znane już od czasów starożytności pojęcie Dolny Egipt (oznaczające odrębne od pustynnego Górnego Egiptu państwo) obejmowało właśnie tereny znajdujące się w delcie Nilu, a jednocześnie w strefie klimatu śródziemnomorskiego.

Delta Nilu z satelity
Nie mniej słynne niż sam Nil i jego delta są Tamy Asuańskie. Pierwszą wybudowano w 1946 roku, lecz nie spełniła oczekiwań pomimo, iż była najpotężniejszą tamą świata. Dziś nazywana jest po prostu Tamą Asuańską. Druga natomiast, wzniesiona w latach 1960-71, nosi miano Wielkiej lub Wysokiej Tamy i radzi sobie z Nilem doskonale. W sfinansowaniu jej budowy miały wziąć udział Stany Zjednoczone, obiecując wraz z Wielką Brytanią wkład wysokości 270 milionów dolarów w zamian za aktywność Egiptu w rozwiązaniu konfliktu arabsko-izraelskiego. Egipski prezydent Naser wprawdzie deklarował oficjalnie neutralizm, nie chcąc przechylać się ani na stronę komunizmu, ani zachodniego imperializmu, w rzeczywistości jednak naiwnie sądził, iż uda mu się czerpać korzyści zarówno ze współpracy z USA, jak i z ZSRR. Gdy Stany odmówiły mu dostarczenia broni do walki z Izraelem, zwrócił się z tą samą prośbą do Związku Radzieckiego. Ku niedowierzaniu amerykańskiego rządu otrzymał oczekiwaną pomoc. W ten sposób zadzierzgnęła się przyjaźń pomiędzy Egiptem a Sowietami. Mało tego: Naser oficjalnie uznał Chińską Republikę Ludową, co spowodowało, iż Stany odstąpiły od swych szlachetnych zamiarów dofinansowania tamy. Za to Rosja poszła o krok dalej w manifestowaniu swej przyjaźni i wręczyła Egiptowi ponad miliard dolarów na tenże cel, jak również dostarczyła inżynierów i maszyny. Dzięki temu mamy do dziś w pobliżu tamy wieżę przyjaźni egipsko-radzieckiej, i to w kształcie kwiatu lotosu, co w Egipcie znaczy niemało, bowiem lotos jest rośliną narodową, dumą egipskich patriotów.
Pomnik (wieża) przyjaźni egipsko-radzieckiej niedaleko Wielkiej Tamy Asuańskiej
Lecz niezależnie od tego, kto budował, z kim, kiedy i za czyje środki, od czasu wzniesienia tam skończyły się problemy z powodziami i suszami. W Jeziorze Nasera woda jest czysta, ryb nie brakuje, zaś na Wielkiej Tamie działa duża elektrownia wodna. A pola uprawne w Dolinie Nilu, którym tamy odebrały spontaniczne nawadnianie podczas wylewów rzeki, zasila się w wodę za pomocą kanałów irygacyjnych. I szczęście kwitnie (oraz wydaje nasiona) wraz z trzciną cukrową, cytrusami, ziemniakami, pszenicą, soczewicą, ryżem i bawełną…   
     Zupełnie jednak nie rozumiem, dlaczego biura podróży oferujące zwiedzanie tam jako wycieczkę fakultatywną z Asuanu biorą za to aż 20 dolarów. Widoki z Wielkiej Tamy – z jednej strony na Nil przed mniejszą tamą, z drugiej na Jezioro Nasera - są ładne, ale bez przesady. Oko cieszą głównie z uwagi na piękną, lazurową barwę wody.

Widok w dół Nilu z Wielkiej Tamy Asuańskiej
Sama tama jest po prostu brzydka. Widnieje na niej zakaz fotografowania… z zoomem! To śmieszne. Czy zwykły śmiertelnik, nawet z zoomem 30x (a to już potężny zoom) może odkryć jakąś techniczną tajemnicę, której nie odkryło wcześniej CIA, albo NASA? Wrogowie już dawno wszystko obfotografowali z satelitów, samolotów, balonów, przez peryskopy i z kieszeni. A zakaz fotografowania z zoomem działa na turystów tak jak się należało spodziewać, czyli wszyscy ukradkiem zoomują i fotografują. Ja też – a oto rezultat (prawda, że fascynujący?):
Wielka Tama Asuańska... z zoomem.
Fascynująca jak starożytna świątynia: u góry jest nawet "pylon"!
Teraz z innej beczki. Czym pływa się po Nilu? I po co? Odpowiedź na to drugie pytanie jest prosta i natychmiastowa: Egipcjanie na tym zarabiają, a turyści zyskują, czyli mamy perpetuum mobile… Co do kwestii pierwszej, to tu już można zrobić wykład. Z brzegu na brzeg i wzdłuż rzeki można się przemieszczać różnie, statkiem typu pływający hotel, feluką lub łodzią motorową, a także – jeśli kto ma odwagę – „na krokodyla” czyli wpław (co z wyżej wspomnianych względów raczej nie kusi wielu). Lokalesi, zwłaszcza nieletni, korzystają też z gołych desek do surfowania, napędzanych małymi wiosełkami wyczarowanymi z odpadów. Podpływają nimi do feluk i motorówek z turystami, by dać głośne show śpiewane w nadziei na sowite wynagrodzenie.
Młodzi Nubijczycy oferują turystom na Nilu rozrywkę śpiewaną, podpływając do nich na starej desce surfingowej
Statków pływa mnóstwo, bowiem kilkudniowy rejs po Nilu, podczas którego zwiedza się najważniejsze starożytne świątynie, jest popularną i doprawdy przyjemną formą zwiedzania Egiptu. Standard pływających hoteli jest różny, od trzy- do pięciogwiazdkowego. Jednak nawet te trzygwiazdkowe są w porządku, bo chociaż kajuty są nie większe i niewiele czystsze niż kurnik, nie spędza się w nich zbyt wiele czasu. Do dyspozycji gości jest zwykle basen (nasz miał rozmiary oczka wodnego), bar oraz dwa górne pokłady, tzw. sundeck’i, z leżankami i stolikami. W styczniu po zachodzie słońca na takim sundeck’u jest co prawda chłodno, ale od czego są kurtki, skarpety, drinki i soczyste buziaki?

Statek na cumie w Asuanie
Na naszej wycieczce rejs trwał 5 dni, z tym, że statek miał jednodniowy postój w Asuanie i dwudniowy w Luksorze, tak więc płynięcia było nie za wiele. Za to płynęliśmy raz w dzień, raz w nocy. W ten sposób nieomal niezauważenie przebyliśmy z nurtem 200 km z górą, schodząc codziennie na ląd na zwiedzanie. Życie na pokładzie umilała nam przebogata dieta w postaci trzech posiłków typu bufet dziennie, w tym dwóch ciepłych, których nie waham się nazwać sutym obiadem, rozpoczynającym się licznymi przystawkami, a zakończonych licznymi deserami. Codzienne zjadanie potężnego śniadania i dwóch ogromnych obiadów miało swe skutki w postaci coraz gorszego dopasowania linii do spodni i niektórzy zaczęli już przemyśliwać nad zakupem nowej pary lub publicznym pokazywaniem się w dresie. O zredukowaniu porcji nikt nie wspominał, nikt też nie próbował cichutkiego wprowadzenia podobnego pomysłu w czyn. Co do mnie, miałam nawet pewnego razu dobrą wolę, lecz skończyło się jak zwykle, czyli stękaniem z przejedzenia. Jak widać, człowiek wcale nie ma mózgu lepiej rozwiniętego niż zwierzaki!

Na sundeck'u trzygwiazdkowca
Z ciekawostek na temat statków przedstawię fakt, iż po zacumowaniu jednego statku na nabrzeżu następne przycumowują się wprost do niego, gdyż wzdłuż brzegu wszystkie by się nie zmieściły. W ten sposób narasta równiutkie, statkowe „molo”. Mieszkańcy najdalszego statku wracając z miasta muszą przejść przez wszystkie pozostałe statki. I nam się to zdarzyło, a statków do przebycia było tyle, że choć starałam się skrupulatnie liczyć, straciłam rachubę i wyszło mi 11, 12 lub 13, co oznacza, że nasz statek był 12-ty, 13-ty lub 14-ty.

Luksor  - "jeden na drugiego, jeden na drugiego, jeden na drugiego wleźli"
Feluka pod Grobowcami Dostojników w Asuanie
Feluki to jeden z symboli Egiptu. Tak nazywają się używane w rejonie Morza Czerwonego łodzie z żaglami, jednym lub dwoma.Transport feluką na drugą stronę Nilu i z powrotem uchodzi za atrakcję turystyczną. Czy słusznie? Chyba tak. Żaglówka w pierwszej chwili nie budzi zaufania, być może przez odrapany kadłub i niespotykane w Europie pochylenie masztu, lecz płynie zadziwiająco szybko. Pomocnicy kapitana rozkładają przed turystami felukowy sklepik z kiepskim, trzeba powiedzieć, asortymentem – tandetną „afrykańską” biżuterią made in China albo zakurzonymi ziołami.

Motorówki wożące turystów i lokalesów po Nilu
Egipskie motorówki hałasują i niebosko śmierdzą spalinami, ale sprawna dostawa pasażerów na miejsce jest gwarantowana. Są przy tym kolorowe i miewają zabawne nazwy, jak np. „Yellow submarine” czy „Titanic”. Pasażerowie siadają na wyścielonych poduszkami ławach dookoła burt, po środku zaś znajduje się „salon” – wiklinowy fotel bądź dwa i stolik z popielniczką dla palaczy.
        
Przystań motorówek na zachodnim brzegu Nilu w Luksorze
Za podwózkę (podpływkę?) na drugi brzeg Nilu motorówką czy feluką trzeba zapłacić trochę więcej niż dolara, czy może dwa – tyle samo ile za godzinę przejażdżki dorożką. Przewoźnicy są tak chętni do pracy, że popłyną nawet z dwoma czy trzema pasażerami. Można się z nimi umówić także na dłuższą przejażdżkę (przepływkę?), wziąć jedzenie i urządzić sobie piknik na wodzie  - co z pewnością zrobimy następnym razem.

Et viva Nil! 

"Zajezdnia" feluk w Luksorze
   مرحبا

PS1. Osoby, które zauważyły, że NIL to skrót oznaczający Naczelną Izbę Lekarską zawiadamiam, iż Izba owa nie ma nic wspólnego z niniejszym postem.

PS1. Źródła informacji: przewodnicy wycieczki „Egipt – wzdłuż Nilu”; Praktyczny przewodnik – Egipt” (wyd. Pascal, 2003); „Aswan Dams” (http://en.wikipedia.org/).