wtorek, 6 stycznia 2015

W Egipcie niebezpiecznie



Wylot do Hurghady już za tydzień, więc trzeba pogrzebać w newsach odnośnie sytuacji polityczno-społecznej w Egipcie. Wiadomo: jest niezbyt bezpiecznie. Ale czy coś się zasadniczo zmieniło w ostatnich tygodniach? Przeczesuję Internet i oto co znajduję:

29 września 2014
Najświeższy dostępny w sieci (sic!) komunikat MSZ, ostrzeżenie dla podróżujących do Egiptu. Przesłanie jest jasne: NIE JECHAĆ. I cytat z moim małym dopiskiem w nawiasie: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznaje za możliwe z punktu widzenia bezpieczeństwa obywateli zorganizowane lotnicze wyjazdy do ww. egipskich ośrodków turystycznych nad Morzem Czerwonym (Hurghada, El Gouna, Safaga, Marsa Alam, a także Sharm el-Sheikh) kategorycznie ostrzegając przed wszelkimi wyjazdami indywidualnymi oraz grupowymi poza ośrodki turystyczne.” Nasza wycieczka z dużym biurem jest niby OK, lecz załączona mapka sugeruje, że jednak jesteśmy wariatami, wybierając się do Kairu i na rejs po Nilu.


Egipt, mapka MSZ. Kolor czerwony: NIE PODRÓŻUJ!
21 grudnia 2014
PAP donosi, że pięciu bojowników dżihadystycznej organizacji Ansar Bait-al-Maqdis (ABM) zginęło podczas nalotu sił bezpieczeństwa na gospodarstwo rolne niedaleko Kairu. Według policji w gospodarstwie tym przygotowywano ładunki wybuchowe używane w zamachach. Obawiam się, że nastąpi odwet.  

1 stycznia 2015
Na stronie tvn24 czytam, że Sąd Najwyższy Egiptu ostatecznie anulował karę więzienia (od 7 do 10 lat) wymierzoną w 2013 roku trzem zagranicznym dziennikarzom TV Al-Dżazira za publikowanie kłamstw wspierających Bractwo Muzułmańskie i obalonego prezydenta Mursiego, czyli inaczej za popieranie terroryzmu. Na podstawie ponownego procesu ma się odbyć rewizja wyroku. To niby dobrze, przynajmniej w sensie naszego bezpieczeństwa. Ale pod koniec grudnia skłócona z nowymi władzami egipskimi katarska TV Al-Dżazira wyłączyła swój nadawany w Egipcie kanał - podobno tymczasowo. A to się może komuś nie spodobać…    

6 stycznia 2015
Jak zwykle sprawdzam też, co tam dziś o Egipcie na gov.uk? Warto zaglądać na tę stronę, bo rząd Wielkiej Brytanii dba o aktualizację komunikatów. Czytam, oglądam mapkę i… dostaję gęsiej skórki.



Egipt, mapka z uk.gov. Kolor zielony - można jechać. Kolor żółty - lepiej nie podróżuj! Kolor czerwony: STOP!

Tłumaczę dla wszystkich, którzy nie znają angielskiego (tasując akapity i zmieniając kolejność urywków tekstu):
“Terroryści wciąż snują plany ataków w Egipcie. Ataki mogą następować bez względu na tożsamość atakowanych i bez uprzedniego ostrzeżenia. Obcokrajowcy mogą stać się celem ataków w resortach turystycznych lub innych miejscach przez nich uczęszczanych. Wcześniejsze ataki skupiały się niemal wyłącznie na siłach bezpieczeństwa i budynkach rządowych. Należy wykazać się dużą ostrożnością w pobliżu tych miejsc.

Najaktywniejszą grupą terrorystyczną w Egipcie jest Ansar Bait-al-Maqdis (ABM). W listopadzie 2014 ABM oficjalnie uznało za swego zwierzchnika ISIL (inaczej ISIS, Islamic State of Iraq and Syria). ABM działa głównie na północnym Synaju, lecz bierze także odpowiedzialność za ataki gdzie indziej, m.in. w Kairze, miastach delty Nilu i na Pustyni Zachodniej. W lutym 2014 ABM w czasie ataku na bus w Tabie (Synaj) zabiło trójkę turystów z Pd. Korei oraz ich kierowcę. Również ABM jest sprawcą śmierci pracownika w sierpniu 2014. (…)

Protesty i demonstracje są w Egipcie powszechne. Dochodzi do nich bez uprzedniej zapowiedzi. Często mają miejsce w piątki, lecz nie musi to być regułą. Sytuacja podczas demonstracji może ulec zmianie szybko i bez ostrzeżenia. W celu przejęcia kontroli nad tłumem policja może użyć armatek wodnych, gazu łzawiącego lub amunicji. Od lipca 2013 zaszło kilka starć demonstrantów z policją, w wyniku których wiele osób poniosło śmierć. Większość z nich miała miejsce w Kairze i Aleksandrii. W sumie podczas zamieszek w Kairze, Aleksandrii i oazie Fajum 24 i 25 stycznia 2014 zginęło około 80 osób. W całym kraju dochodzi do protestów i starć na kampusach uniwersyteckich.   

Jeżeli wiesz o jakiejś demonstracji lub znajdziesz się przypadkiem w pobliżu niej, natychmiast opuść jej teren. Nie próbuj sforsować blokad na drogach założonych przez policję, ani przez demonstrantów. Szczególnie uważaj w rejonach, w których wcześniej regularnie dochodziło do zamieszek. (…)  
Podczas demonstracji istnieje duże ryzyko stania się obiektem przemocy seksualnej. Według raportu Organizacji Pozarządowych od 30 czerwca 2013 w Egipcie doszło do około 100 gwałtów i innych napaści seksualnych wobec kobiet. Narażone są na nie zarówno Egipcjanki, jak i kobiety innych narodowości.

Na odległych terenach pustynnych istnieje zagrożenie porwaniami.(…) Musisz mieć świadomość, że rząd brytyjski nie zamierza przyczyniać się do nasilania procederu brania zakładników. Zadaniem brytyjskiego rządu płacenie okupów w celu uwolnienia więźniów podnosi ryzyko dalszego porywania zakładników.

Hurghada - w rejonie kurortu wzmocniono siły bezpieczeństwa. Egipscy żołnierze rozlokowani są na międzynarodowym lotnisku w Hurghadzie oraz wokół niego. W Hurghadzie i całej Prowincji Morza Czerwonego rozstawione są posterunki kontrolne. W mieście ustawiono blokady drogowe, a miejsca często odwiedzane przez turystów są monitorowane. 14 sierpnia 2013 w mało uczęszczanej przez turystów dzielnicy Hurghady miały miejsce krwawe starcia demonstrantów z policją, w wyniku których śmierć poniosła jedna osoba.

Kair – w okresie od początku 2011 do połowy 2013 w Kairze odbywały się regularne akcje protestacyjne w następujących lokalizacjach: przed gmachem Sądu Najwyższego, przed Pałacem Prezydenckim, na placu Tahrir, w rejonie centrum (Maspero), w dzielnicy Abasiya, koło ambasady izraelskiej w Gizie, koło ambasady amerykańskiej w Dzielnicy Ogrodów, na placach Bolivara i Mahmouda.(…) Pojawiały się również liczne doniesienia o wypadkach w okolicy piramid w Gizie, kiedy turyści byli agresywnie zaczepiani (nawet podróżując samochodem czy taksówką). Osoby zwiedzające Gizę w towarzystwie wcześniej umówionego przewodnika lub uczestniczące w wycieczkach zorganizowanych nie są tak narażone na tego rodzaju trudności.

Pd Synaj – wszelkie niekonieczne podróże w ten rejon są odradzane. Wyjątkiem jest obszar w granicach administracyjnych Sharm el Sheikh. Od początku 2012 roku w głębi tej części Synaju doszło do licznych porwań i napadów.(…)

Sharm el Sheikh – w rejonie kurortu wzmocniono siły bezpieczeństwa. Egipscy żołnierze rozlokowani są na międzynarodowym lotnisku w Sharm el Sheikh oraz na jego obwodzie i na Płd. Synaju. Przylatujący do Sharm el Sheikh poddani są rutynowej kontroli na lotnisku, zaś policja sprawdza wyjeżdżające z miasta samochody. W rejonie Sharm el Sheikh podczas ostatniej fali zamieszek w Egipcie nie odnotowano aktów przemocy.  

Pn Synaj – wszelkie podróże w ten rejon są odradzane. Terroryści i wykorzystujący sytuację bandyci starają się nie dopuścić, by władze egipskie przejęły kontrolę nad sytuacją. Egipska armia podejmuje działania zbrojne wobec tych grup. Do lipca 2013 żniwo śmierci zebrało ponad 200 ofiar. (…) Przeciwko placówkom rządowym regularnie ponawiane są ataki bombowe (…). Zagraniczni obywatele pracujący w tym rejonie zostawali już i nadal mogą zostawać zakładnikami Beduinów. Siły bezpieczeństwa często zamykają drogę Suez-Taba.  

Delta Nilu – w wielu miastach tego rejonu dochodziło do licznych protestów. Od sierpnia 2013 ponawiane są regularne ataki na budynki oraz personel sił bezpieczeństwa w okolicy miasta Ismailia. Cywile nie ucierpieli, lecz rany odniosło 30 i zginęło 15 pracowników sił bezpieczeństwa.  

Pogranicze i Pustynia Zachodnia – w tych rejonach należy zachować szczególną ostrożność. FCO odradza wszelkie niekonieczne podróże do zachodniej Doliny Nilu, Siwy, Fajum i na Wybrzeże. 19 lipca 2014 grupa uzbrojonych ludzi zaatakowała posterunek graniczny znajdujący się przy drodze z oazy Farafra do Bawati, zabijając 22 osoby. Był to już drugi atak w tym miejscu (1 czerwca zabito tu 6 osób). Jeżeli zamierzasz podróżować w pd-zach róg Egiptu w pobliże granicy libijskiej lub sudańskiej, potrzebne jest Ci zezwolenie (…). Operują tam grupy uzbrojonych bandytów. Wzdłuż całej granicy z Izraelem odbywały się i mogą się powtarzać zamieszki. Podobnie jest w pobliżu Strefy Gazy (…).      

:))) – Za bezpieczne uchodzą zdaniem FCO znane atrakcje turystyczne wzdłuż Nilu, jak np. Luksor, Kina, Asuan, Abu Simbel i Dolina Królów.”

Podróżowanie drogami jezdnymi i egipską koleją także nie jest stuprocentowo bezpieczne. Często zdarzają się wypadki drogowe (według statystyk UN w 2011 zginęło w nich 16 tysięcy ludzi, w tym pasażerowie autokarów z turystami). Stan dróg pozostawia wiele do życzenia. Lokalesi szarżują i mają gdzieś przepisy. Wprawdzie po wakacjach w Albanii nic nam nie straszne, ale przecież to nie my będziemy prowadzić… Śmiertelne wypadki kolejowe też się ostatnio powtarzają… Oj, chyba zaczynam się wygłupiać. Nie należy czytać o wypadkach, których pełno jak świat długi i szeroki, bo potem zaczyna się niepotrzebne panikowanie. STOP!

Kolorowy Kanion na Pd Synaju: z tego musimy zrezygnować!
Nie da się jednak ukryć, że przytoczone przez gov.uk fakty nie zachęcają do włóczenia się po Egipcie na własną rękę, czy nawet małej grupce z lokalnym biurem organizującym wycieczki indywidualne. Wnioski robocze dla nas nasuwają się same: z południowego Synaju definitywnie trzeba zrezygnować. Z Białej i Czarnej Pustyni chyba też (jeszcze się waham, bo wycieczka na te pustynie to wielka rzecz, ale tę przyjemność prawdopodobnie odłożymy sobie na bliżej nieokreśloną przyszłość).

Biała Pustynia w Egipcie: niestety, aktualnie lepiej tam nie jechać!
Czarna Pustynia w Egipcie: to też nie dla nas. Nie tym razem!
Co na podsumowanie? A to, że nie demonizuję: turyści wcale nie są w Egipcie bezpieczni. Może im się przydarzyć bardzo niemiła przygoda, nawet ze skutkiem śmiertelnym. Jakieś fakty? Proszę bardzo. 6 marca 2013 dwójka brytyjskich turystów została porwana przez lokalesów na drodze z Suezu do Sharm el Sheikh w okolicy Ras Sudr. Przetrzymywano ich w jakiejś wiosce. 21 marca porwano dwie osoby podróżujące nocą z Taby do Dahabu. W obu przypadkach porwanych uwolniono po kilku dniach bez szwanku. Bywa jednak znacznie gorzej… 28 czerwca zginął w Aleksandrii amerykański turysta, który odważył się filmować demonstrację (aczkolwiek nie jest to do końca potwierdzone, być może po prostu padł ofiarą „zwykłej” agresji wobec obcych). 16 lutego 2014 w ataku na autobus turystyczny w Tabie na Synaju zginęła trójka turystów z Pd Korei oraz kierowca. Zaczynam się bać…

Na szczęście jedziemy z dużą wycieczką. I coś mi się wydaje, że będziemy się jej trzymać kurczowo, wszystkimi pazurami - i jeszcze dziobem.

Asy w rękawach Bałtyku: Bornholm

Bornholm był tak dawno… Siedemnaście lat temu, czyli roku pańskiego 1997… Ale zrobił na mnie ogromne wrażenie i wciąż mam wiele w pamięci. Na przykład to, że trafiliśmy na zakwit morza i całe wschodnie wybrzeże wyspy okrutnie cuchnęło rozkładającymi się glonami. Jedne glony były zielone, inne zadziwiająco krwistoczerwone… I, niestety, nie tylko glonami cuchnęło - również morskimi stworzeniami, które jeszcze za życia zaplątały się w glonowy kożuch i oddały w nim ducha, by w cieple słonecznych dni rozpocząć gnicie. W kożuch zaplątywały się także mewy i rybitwy. Konały powoli, gniły sobie cicho ku chwale siarkowodoru i amoniaku, a ja musiałam zatykać nos. Naprawdę, chwilami zbierało mi się na wymioty. Może dlatego, że byłam w ciąży…

Zakwit czerwonych glonów w lipcu 1997 na Bornholmie
Z powodu tych zapaszków niektóre kempingi nad morzem opustoszały, więc można było do upadłego przymierzać się do kolejnych (oczywiście coraz lepszych) miejsc na namiot.

Nasz najazd na kemping w Sandvig-Allinge
Chętnych na rejsy stateczkami wzdłuż brzegu wyspy też było mniej niż zwykle. Ale co tam… Wakacje na Bornholmie były i tak bajkowe. Przez dwa tygodnie poznawaliśmy uroki wschodniej części wyspy. Aż dziw brał, że na jednej niewielkiej wyspie jest tyle różnych typów wybrzeża: białe piaski, skaliste klify, głazowiska… Oprócz nadmorskich cudów, które za chwilę opiszę, w pamięć zapadły mi białe kościoły rotundowe z XII wieku. Na wyspie są cztery: w Østerlars, Olsker, Nyker i Nylars – a każdy inny! Ich oryginalność widoczna jest zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Takich kościołów nie widziałam nigdzie indziej na świecie (aczkolwiek wiem, że np. w Danii jest jeszcze piąty).

Biały "okrągły" kościół z XII w. w Olsker
Ponieważ w tej serii postów mam trzymać się tematu, czyli Bałtyku, nie będę więcej opowiadać o kościołach, ani o interiorze wyspy. Skoncentruję się na tym, co można znaleźć na brzegu. I zacznę od tego, że w miejscowości Sandvig-Allinge, gdzie mieszkaliśmy na wielce przyzwoitym kempingu z widokiem na morze, po raz pierwszy zobaczyliśmy skaliste wybrzeże północnego Bornholmu. Mimo, że tego dnia chmury szczodrze częstowały ziemię przelotnymi deszczykami, wróciliśmy ze spaceru zachwyceni. Jakże inny od naszego, polskiego, jest tutejszy Bałtyk!

Skaliste wybrzeże w Sandvig-Allinge

Gdy tylko nastała słoneczna pogoda, ruszyliśmy do twierdzy Hammershus. Szliśmy pieszo przez odludną krainę wielu wzgórz, wielu lasów i jednego starego kamieniołomu, zalanego niesamowicie turkusową (łamane na szmaragdową) wodą
 
Zalane kamieniołomy na Bornholmie (okolica Hammeren)
Zaryzykuję twierdzenie, że innych twierdz typu gotyckie zamczysko nad samym Bałtykiem nie ma: ta jest jedyna (a jeśli ktoś zna jakąś inną, proszę o komentarz). Nie dość tego, jest to – według Pascala - największa twierdza tego typu w Europie Pn. (z czego wnoszę że taki np. Malbork albo leży w Europie Pd., albo też nie jest twierdzą TEGO TYPU). Hammershus wznieśli w XIII w. Duńczycy na malowniczych skałach Hammeren. I właśnie położenie ruin, a nie ich sylwetka, wzbudza największy zachwyt. Twierdza prezentuje się wspaniale od strony morza, a jeszcze lepiej z lotu ptaka.

Zrujnowana twierdza Hammershus, największa w Skandynawii
Spacer po znajdujących się w pobliżu zamku skalistych klifach, w które biją spienione fale, zaspokoi potrzeby niejednego estety. Ja w każdym razie byłam tam bardzo szczęśliwa, obcując z ciepłem słońca, świeżością wiatru i sykiem piany rozbijanej o skały. Chwilami zdawało mi się, że jestem w Afryce nad Atlantykiem – no popatrzcie tylko!

Wzgórza Hammeren na Bornholmie, czy może jednak Afryka?
Mój czteromiesięczny brzuch zrobił się już wyraźnie zaokrąglony, a że nie miałam jeszcze badania usg i nie wiedziałam, jakie dokładnie stworzonko się w nim kryło, patrzyłam spod twierdzy w lazurową toń Bałtyku i próbowałam zgadnąć, czy będę matką syna, czy córki. Co ciekawe, kilka dni później Bornholm odpowiedział mi na to pytanie – lecz o tym za parę akapitów.

Kto dotarł na piechotę do zamku Hammershus i jeszcze nie opuściło go męstwo, może przejść się kawałek dalej, do Kaplicy Jona (Jons Kapel). Taką nazwę nosi granitowa turnia wznosząca się na samym brzegu morza, skalistym i podziurawionym licznymi jaskiniami. Zgodnie z legendą, z turni tej głośno snuł biblijne przypowieści pustelnik Jon, zamieszkujący pobliskie jaskinie. Jaskinie owe Jon zaadaptował na rozmaite niezbędne pustelnikowi pomieszczenia, jak zakrystia, alkowa, refektarz czy piwniczka. Celem jego życia było nawrócenie Bornholmczyków na chrześcijaństwo. Złośliwi powiadają, że w dni, w które nie odwiedził go żaden człowiek, Jon głosił swe kazania mewom.

Jons Kapel - legendarna pustelnia skalna
Odnosząc się do walorów turystycznych Jons Kapel, powiem tak: legenda czyni to miejsce ciekawym i pozwala je na dłużej zapamiętać, jednak nic rzucającego na kolana się tam nie zobaczy.
    Znacznie większą morską atrakcją Bornholmu jest skalne sanktuarium Helligsdomklipperne. W średniowieczu na skraju 20-metrowego klifu stała tu kaplica, zaś u jego podnóża szeptało źródełko z wodą, którą uważano za cudowną. Dziś po kaplicy nie ma śladu, a turyści podziwiają dzieło erozji, która w szarobrązowych gnejsach wyrzeźbiła kolumienki, wąwozy i groty.

Dzieło erozji w Helligsdomklipperne
Najlepszym sposobem na obejrzenie tego fragmentu wybrzeża jest godzinny rejs łodzią – i tak też zrobiliśmy. Popłynęliśmy jednak tylko w jedną stronę, a potem wracaliśmy pieszo po klifie, rzucając z lekka zastrachane spojrzenia w dół, lecz nie rezygnując z zajrzenia w każdą dziurę i szparę. Warto było!

Ja (wieki temu) w Helligsdomklipperne
Zupełnie inne atrakcje czekały nas w Gudhjem, gdzie przez kilka dni byliśmy jedynymi mieszkańcami opustoszałego z powodu zakwitu kempingu nad samym morzem. Gudhjem to ładne i zadbane miasteczko z kolorowymi domkami, malwami wyrastającymi wprost z asfaltu, pólkami do mini-golfa oraz licznymi wędzarniami ryb.

Wędzarnia ryb - śledziki "bornholmery" suszą się przed wędzeniem
To właśnie tu trzeba spróbować kulinarnej specjalności wyspy, zwanej „słońcem nad Borholmem”. Jest to, jak łatwo zgadnąć „coś z ryb”, a konkretnie kanapka z czarnego, gliniastego chleba obłożonego wędzonym śledziem, rzodkiewką i koperkiem, z surowym żółtkiem w roli słońca po środku. Jadłam – i to nie raz! Było przepyszne. Dopiero na Bornholmie przekonałam się, że nigdy wcześniej nie było mi dane poznać smaku naprawdę świeżego śledzia. Nota bene, to właśnie w Gudhjem można (i należy) iść do słynnego bufetu rybnego, gdzie płaci się mniej więcej jak w Polsce za obiad w dobrej restauracji, a można sobie nałożyć na talerz rybnych specjałów na zimno ile się chce. Tak znakomitych śledzi, sałatek i ryb wędzonych jak tam nie jadłam nigdy przedtem, ani nigdy potem. Toteż nie mogłam się oprzeć i dopóki mieszkaliśmy na kempingu w Gudhjem, do bufetu mknęłam codziennie. Wytaczałam się stamtąd krokiem pijanego, chociaż o alkoholu nie było mowy - byłam przecież w ciąży. Doprawdy nie wiem, jak w moim brzuchu mieściło się dziecko i jeszcze tyle ryb.                
  
Przyszedł jednak czas na porzucenie bufetu: trzeba było przenieść się na południe wyspy, do Dueodde. Dueodde to największa i najpiękniejsza plaża Bornholmu. Ponieważ w tamtych dawnych czasach nie mieliśmy jeszcze samochodu, na nadmorski kemping przyjechaliśmy autobusem. Namiot postawiliśmy tuż przy plaży i już po chwili mogliśmy podziwiać od strony morza olśniewająco białe piaski, zaś od strony lądu puszyste trawy i zielone sosny, zasadzone tu dla powstrzymania erozji wydm w XVIII wieku.

Białe piaski Dueodde
Dueodde ciągnie się wzdłuż morza na odcinku kilkunastu km i jest obszarem chronionym – acz w pełni dostępnym. Oj, tak, w dostępność Dueodde nie można wątpić ani przez chwilę… Napatrzyliśmy się tam na pyzate (i gołe), zarumienione od słońca niemieckie pupy do woli i jeszcze więcej. Gołe, rumiane pupy walały się wszędzie po plaży, lecz roiło się od nich także w kempingowych sanitariatach, chociaż kemping, ani w ogóle Bornholm, nie reklamował się jako ostoja naturyzmu. Cóż… Wtedy nie mieliśmy pojęcia, że naturyzm jest w Danii legalny, a więc domyślny i reklama nie jest potrzebna. Skądinąd, Niemcy tak już mają, że lubią się pokazać publicznie bez żadnych tajemnic.

Wydmy Dueodde
W ramach wycieczek krajoznawczych przeczesaliśmy w rejonie Dueodde wiele wydm. Wydmy są niezbyt wysokie, ale dzięki jasnemu piaskowi cieszą oko, a jak przy tym parzą w stopy! Snuliśmy się po nich w okolicy starej latarni morskiej (jednej z trzech) przez bite dwie godziny, a gdy poczuliśmy się jak Beduini po dwóch tygodniach wędrówki przez Saharę, zeszliśmy na plażę. Przy brzegu woda w Dueodde jest płytka, więc trzeba iść ze 100 metrów w głąb morza, żeby się zanurzyć.

Woda w Dueodde - czyściutka i płyciutka
Miejscami rozkosz plażowania w tym duńskim raju psuły nam glony – na szczęście udawało się nam jakoś uwolnić od ich obmierzłego widoku tudzież fetoru. Musieliśmy jednak pokonywać plażą odległości mierzone, dla zajęcia czymś intelektu, w milach angielskich. I właśnie w białych piaskach Dueodde znalazłam odpowiedź na to, czy noszę w swym łonie syna, czy córkę. Oto nastąpiłam bosą stopą na coś twardego, syknęłam bólu, spojrzałam w dół i zobaczyłam… plastikową laleczkę wielkości 5 cm z maleńkim, uroczym siusiaczkiem. A trzeba Wam wiedzieć, że w owych czasach lalka-chłopczyk nie zdarzała się często nawet w sklepach z zabawkami… No i co? No i wróżba się była spełniła, a laleczkę mam do dziś (jak się do niej dogrzebię, wrzucę fotkę na bloga).
Tu zostawiam miejsce na obiecaną fotkę!

Ostatni dzień na Bornholmie powitaliśmy wraz ze słońcem wynurzającym się zza horyzontu…

Wschód słońca na bornholmskiej plaży
… i pożegnaliśmy spojrzeniem z promu na oddalające się z wolna miasteczko Ronne. Ahoj!

Port w Ronne
Na pewno tu jeszcze wrócimy. Myślę, że niedługo…

Ⓒ oscillatoria

piątek, 2 stycznia 2015

Asy w rękawach Bałtyku: Jasmundzki Park Narodowy i Rugia

Trzeci as Bałtyku to kredowe klify z ich przyległościami na niemieckiej wyspie Rugii. Wyspa owa zasługuje na wakacyjne odwiedziny. Nawet przy pochmurnej pogodzie można się tam nałykać zachwytów – chociaż oczywiście nie ma to jak oślepiająca biel klifów jarzących się w słońcu. Nam w sierpniu 2012 trafiła się właśnie gorsza pogoda, lecz pomimo tego pięciodniowy pobyt na wyspie zaliczamy do udanych. Sporo zobaczyliśmy, mieliśmy dużo czasu na wdychanie jodu i jedynym mankamentem było to, iż harmonogram morskich kąpieli skurczył się do pojedynczego epizodu na pożegnanie Rugii. Ale o Rugii jako-takiej napiszę w innych postach. Teraz skupmy się na Bałtyku.

Jasmundzki Park Narodowy - widok z kredowych klifów na morze 

Moim zdaniem największą atrakcją wyspy jest Jasmundzki Park Narodowy, obejmujący 0,5-km szerokości pas wybrzeża klifowego Bałtyku z pierwotnym lasem bukowym porastającym białe, łatwo erodujące skały.

Jasmundzki Park Narodowy - walka przyrody ożywionej z nieożywioną 

Drzewostan parku wydaje się nieco monotonny (buk za bukiem buka pogania), lecz bystre oko ma szansę wypatrzyć przy ścieżkach inne formy życia

Jasmundzki Park Narodowy - życie przy leśnej ścieżce 

Przez las można wędrować kilkanaście kilometrów dosyć wygodnym szlakiem, odbijając co jakiś czas w kierunku punktów widokowych, z których można ustrzelić genialne fotki klifów (aczkolwiek wiele zależy tu od oświetlenia, a więc od pory dnia tudzież pogody).

Jasmundzki Park Narodowy - kredowe klify 

Najbardziej znanym i zdeptanym miejscem parku jest okolica Königsstuhl, 118-metrowej skały, której nazwa oznacza „tron królewski”. Nie sposób jednak wyobrazić sobie tyłek, który by do tego tronu pasował…

Jasmundzki Park Narodowy - skała Königsstuhl (z prawej) 

Inne miejsce „z nazwą” to ciąg klifów Stubbenkammer. Aby osiągnąć pełnię szczęścia, najlepiej iść w jedną stronę górą (czyli lasem)…

Jasmudzki Park Narodowy - szlak brzegiem klifu 

… a w drugą – plażą u stóp klifów.

Jasmundzki Park Narodowy - plaża w okolicy Königsstuhl 

Obie wersje mają swoje uroki. Na górze buczyna tonie w smugach cienia i słońca, upaja wędrowca wilgotnym, morskim powietrzem uwięzionym między pniami drzew. A widoki momentami przyprawiają o zawrót głowy!

Jasmundzki Park Narodowy - kredowe klify Stubbenkammer 

Na dole chrzęszczą pod stopami krzemienie; są trochę jak poronione ptasie jaja w białych cienkich skorupkach z kredy, tyle że chyba znoszone w wielkim stresie, bo nieforemne, pełne guzów i wgłębień.

Jasmundzki Park Narodowy - krzemienie na plaży 

Ludzi spotyka się wszędzie, nie będę oszukiwać. Bezludne plaże istnieją tylko podczas niepogody albo w snach. Ale spokojnie, pod względem wakacyjnej gęstości zaludnienia do Paryża czy Wenecji Rugia się nie umywa.

Co jeszcze ciekawego można zobaczyć na Rugii nad morzem? Moim zdaniem przylądek Arkona (Kap Arkona). Leży na północnym skraju wyspy, już poza parkiem narodowym i śmiało można powiedzieć, że jest jedną z ksiąg historii i kultury Słowian. Zachodniosłowiańskie plemię połabskie, tzw. Ranowie (albo Rugianie), wznieśli tam gród i uwili gniazdo kultu pogańskiego boga Świętowita. W gnieździe działali tzw. żercy, kapłani pogańscy o długich (nigdy nieobcinanych) włosach i w długich szatach, trudniący się układaniem kalendarza świąt, składaniem ofiar na ołtarzu Świętowita oraz swataniem par. (To mi uświadomiło, że śmierciożercy z powieści o Harrym Potterze nie żywili się śmiercią, jak można by sądzić z ich nazwy, lecz jako wzorowani na słowiańskim pogaństwie kapłani, czyli właśnie żercy, składali śmiertelne ofiary ku czci Voldemorta.) Wprawdzie z Rugian tacy Słowianie, co to w obliczu konfliktu zbrojnego przeszli na stronę germańską, a ostatecznie osłabieni i niepomni na dumę swych przodków zostali wasalami Danii, ale przecież dlatego traktujemy ich specjalnie i nazywamy „Słowianami połabskimi”. Nie chcę się jednak rozpisywać na tematy historyczne, bowiem ten post dotyczy ciekawych miejsc nad Bałtykiem, a konkretnie na Rugii. 

Na przylądku Arkona spędziliśmy cały dzień, nie nudząc się ani chwili. Jako nowo przybyli, najpierw grzecznie pokłoniliśmy się drewnianemu Świętowitowi – tak na wszelki wypadek, żeby nas nie chciał niczym pokarać…

Kap Arkona - posąg Świętowita przed grodem Jaromarsburg 

… obejrzeliśmy oryginalny krajobraz zdradzający obecność pod ziemią bunkrów zbudowanych za czasów NRD. Bunkry miały być tajemnicą bloku wschodniego, jednak wskutek przypadku wszystko się wydało i zdjęcia poszły w świat. Jak do tego doszło? Otóż na okoliczność 30-tych urodzin armii NRD wydano album ze zdjęciami, wśród których – do dziś nie wiadomo dlaczego - znajdowała się lotnicza fotka przylądku Arkona. Było na niej widać bunkry. W trzy dni po ukazaniu się albumu wycofano go z rynku i wydano ponownie, już bez newralgicznej fotki. Obecnie stare wydanie z 1985 jest nieomal białym krukiem.

Kap Arkona - wentylatory podziemnych bunkrów byłej armii NRD 

Potem ruszyliśmy na kamienistą plażę przylądka. Po drodze mija się małe dziwowisko: betonowo-ceglane resztki jakiejś budowli zatopionej w morzu…

Kap Arkona - ruinka nieznanego mi pochodzenia w morzu (pewnie fragment bunkrów) 

Na samym przylądku tego dnia wiatr buchał z rozkołysanego morza, walił o głazy narzutowe i straszył młode mewy. Było pięknie, a dzięki nadmorskiej kwitnącej łączce i jaskrawożółtym porostom na kamieniach również kolorowo. 

Kap Arkona - miejsce, gdzie "morze trzy kolory ma" 

Z plaży udaliśmy się do rybackiej wioski Vitt, określanej jako „najbardziej romantyczne miejsce na Rugii”, liczącej sobie prawdopodobnie tysiąc lat i widocznej dopiero z bliska. O tym, by wjechać do niej własnym samochodem, nie ma mowy (na przylądek się w ogóle nie wjeżdża), toteż trzeba było zmusić lekko już zmęczone nogi do rytmicznej pracy. A morze, które dane nam było oglądać po drodze z klifu, miało wspaniały, turkusowo-lazurowy kolor…

Kap Arkona - widok ze ścieżki do wioski Vitt 

Sama wioska Vitt jest sympatyczna, maleńka, kryta strzechą i w sezonie zatłoczona. Poza rustykalną architekturą nie ma tam nic do oglądania, za to można zjeść lunch i zwieńczyć go kawą z ciepłym lub zimnym deserem.

Kap Arkona - rybacka wioska Vitt 

Wraz z setkami innych turystów uraczyliśmy się tam pysznymi „bułami z rybą” oraz sokiem z rokitnika, ciastem z rokitnika i lodami z rokitnika. Rokitnik alias „cytryna północy” z racji wysokiej zawartości witaminy C jest bardzo zdrowy. Nic więc dziwnego, że już w kwadrans po spożyciu poczuliśmy się silniejsi i zdrowsi…

Kap Arkona - rokitnik z bliska, czyli "cytryna północy" 

Według mnie Jasmundzki Park Narodowy i Kap Arkona to dwa nadbałtyckie „obowiązki” każdego turysty. Więcej informacji i zdjęć z Rugii przedstawię w innych postach. A kiedy? Nie wiem… Zaglądajcie!


© oscillatoria