W lutym byłam w Maroku,
w lipcu Litwa i Łotwa…
Wspominanie niech potrwa!
Co tu dużo mówić – podróżniczym przebojem roku było południowe Maroko. Choć to kraj afrykański, nie odczułam tam (czarnej) magii Afryki. Zero Murzynów, zero szamanów, zero żyraf i hipopotamów. To zupełnie inna Afryka – Maghreb, pełen ludzi w turbanach, wielbłądów, kwadratowych minaretów i ognistych kolorów skał. Miałam wrażenie, że zanurzyłam się w baśni, chociaż rzeczywistość w postaci namolnych sprzedawców i dzieciaków usiłujących wyżebrać choćby jednego dirhama dawała o sobie znać co krok.
Czego nigdy nie zapomnę?
Buńczucznych palm na promenadzie w Agadirze...
… kolorowych gór Atlasu Wysokiego…
… kawiarnianych stolików w Agdz na chodniku, którego nie ma…
… drogi Tysiąca Kasb…
… chłopców, którzy omal nie pobili się o garść cukierków od turystów …
… mrocznej mediny w Marrakeszu…
… oaz w Dolinie Draa…
… męskich szat z kapturami à la Ku-Klux-Klan…
... handlu mięsem w Nkob…
… wszechobecnych mandarynek…
… lunchu w wiosce Tadart z krwawiącymi połciami za plecami…
… nieziemskiej, płonącej czerwienią kasby Ait-Ben-Haddou…
... zamglonego, pustynnego cmentarza o bardzo ziemskim zapachu rozkładu…
… i gongu na ergu Chebbi sygnalizującego, że herbatka Berberów już gotowa…
Do Maroka muszę wrócić. Czeka na mnie błękitny Szafszawan, port i medina w As-Sawirze, no i pełen ohydnych, garbarskich wyziewów Fez. Czekają też rezerwaty przyrody i parki narodowe… I mili, uśmiechnięci (choć nieco nachalni) ludzie.
Wznieśmy toast za piękne Maroko!
© oscillatoria
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz