środa, 31 grudnia 2014

Sylwestrowo (2014/15) – o Litwie i Łotwie

Dziś ostatni dzień roku.
W lutym byłam w Maroku,
w lipcu Litwa i Łotwa…
Wspominanie niech potrwa!

Litwa i Łotwa to dwie byłe republiki, dwa kraje nadbałtyckie i dwie – oczywiście tylko do lata 2014 – białe plamy na mapie planety BloGlob. Pierwotnie, z okazji pewnej Bardzo Szacownej Rocznicy, mieliśmy z mężem dogłębnie poznać Petersburg, zaś Litwę i Łotwę obejrzeć pobieżnie po drodze. Ale w Rosji zrobiło się gorąco od polityki, a my byliśmy zdecydowani na chłodniejsze wakacje. Ubiegłe lato na Bałkanach z upałami powyżej 40-tu stopni całkowicie wypaliło z nas motywację do przebywania w gorących strefach Europy. A nasza motywacja do załatwiania rosyjskiej wizy była wręcz ujemna… Zrezygnowaliśmy zatem z Petersburga i Łotwa stała się naszym celem numer jeden, a Litwa – celem numer dwa.

Nasz cel 2014 / 1: Łotwa. Rzeka Gauja.
Nasz cel 2014 / 2: Litwa. Mierzeja Kurońska.

Cel numer jeden nie zawiódł, cel numer dwa – odrobinkę. Generalnie wiadomo, że Polak nie odnajdzie w żadnym z tych krajów egzotyki, toteż nie tego szukaliśmy. Miało być ładnie, miło, trochę zabytkowo i trochę przyrodniczo. I w zasadzie było. Ale… czy tylko miło? Trochę negatywnych emocji nam się podczas tych wakacji przydarzyło.


Na widok dosyć licznych śladów minionej epoki spod czerwonej gwiazdy ogarniały nas wspomnienia i refleksje o różnym zabarwieniu...

Opuszczone blokowisko w miejscowości Kemeri (Łotwa).
Porozumiewanie się z niektórymi mieszkańcami byłych republik po rosyjsku było z jednej strony przyczyną dumy, że znamy ten język, z drugiej zaś frustracji, że chcąc nie chcąc, tylu ludzi różnych narodowości musiało go poznawać w ramach obowiązku szkolnego...

Kartka na drzwiach pokoju w hostelu (Łotwa).
Niejeden raz ciskaliśmy klątwy, bowiem bary i restauracje w byłych republikach nie tylko, że nie wyrosły jak grzyby po deszczu, ale ich namierzanie przypominało szukanie kwiatu paproci...

Żeby zasiąść nad takim daniem regionalnym, trzeba było szukać lokalu ponad godzinę (Łotwa).

Gdy błądziliśmy po urokliwych łotewskich bagnach, nasze dusze rwał żal, że w Polsce takich nie mamy.
Torfowisko w parku narodowym Kemeri (Łotwa)

W hotelu na przedmieściach Rygi przeraziliśmy się standardem łazienek (prysznic pod kluczem i tylko dla VIP-ów) oraz toalet, w których deski sedesowe są tylko marzeniem użytkownika.
Toaleta w hostelu (Łotwa)

Prysznic w hostelu (Łotwa)

W Rundale, Wersalu Kurlandii, o gniew przyprawiła nas informacja, że bilet wstępu do ogrodu jest jednorazowy (choć nietani), czyli o powrocie na sesję zdjęciową gdy słońce wreszcie wyjdzie zza chmur nie ma mowy...

Pałac Rundale (Łotwa)
W Lipawie, która miała być muzycznym miastem, wizyta w sklepie muzycznym przyprawiła nas (a dokładniej – niektórych z nas) o największe rozczarowanie życia...
Lipawa - muzyczne miasto (Łotwa)

W Nidzie na Mierzei Kurońskiej zatkało nas z oburzenia na widok glutowatych kartaczy z mrożonki, które nam podano. Jeszcze mocniej nas zatkało, gdy ujrzeliśmy podwórka i dojazdy do posesji oblepione samochodami letników niczym sromotnik bezwstydny muchami. Każdy przyparkowywał każdego i trzeba było się nieźle głowić, jak ten węzeł gordyjski rozwiązać. Cała dwunastka musiała się ruszyć, żeby jeden mógł wyjechać...


Sromotnik bezwstydny i stado much
Podwórko w agrokwaterze (Mierzeja Kurońska, Litwa)
A w Wilnie ogarnęła nas irytacja, że wszystkie cuda architektury w szczycie sezonu zamyka się o 18:00…

Wilno - kościół Św. Kazimierza

Czy to wszystko oznacza, że nie warto odwiedzać Łotwy, ani Litwy? Nieeee…. Lista miejsc wspaniałych, ciekawych i pięknych w tych dwóch republikach nadbałtyckich jest może nie tak długa, ale też nie krótka… po prostu w sam raz! O tym jednak w innych postach.

Teraz dmuchnijmy więc w garść pełną confetti i patrzmy, jak opadają na dywan kolorowe drobiny papieru. Wypowiedzmy przy tym życzenie, by Łotwa zachowała swój prawie bezludny charakter przy jednoczesnym wzmocnieniu infrastruktury turystycznej, oraz, by Litwa podjęła walkę z dziadostwem i oszustwem w miejscach odwiedzanych przez rzesze turystów.

Globtrotterskiego Nowego Roku!

© oscillatoria

           

Sylwestrowo (2014/15) – o Maroku

Dziś ostatni dzień roku.
W lutym byłam w Maroku,

w lipcu Litwa i Łotwa…
Wspominanie niech potrwa!

Co tu dużo mówić – podróżniczym przebojem roku było południowe Maroko. Choć to kraj afrykański, nie odczułam tam (czarnej) magii Afryki. Zero Murzynów, zero szamanów, zero żyraf i hipopotamów. To zupełnie inna Afryka – Maghreb, pełen ludzi w turbanach, wielbłądów, kwadratowych minaretów i ognistych kolorów skał. Miałam wrażenie, że zanurzyłam się w baśni, chociaż rzeczywistość w postaci namolnych sprzedawców i dzieciaków usiłujących wyżebrać choćby jednego dirhama dawała o sobie znać co krok.

Czego nigdy nie zapomnę? 

Buńczucznych palm na promenadzie w Agadirze...


… kolorowych gór Atlasu Wysokiego…

… kawiarnianych stolików w Agdz na chodniku, którego nie ma…

… drogi Tysiąca Kasb…


… chłopców, którzy omal nie pobili się o garść cukierków od turystów …


… mrocznej mediny w Marrakeszu… 


… oaz w Dolinie Draa…


… męskich szat z kapturami à la Ku-Klux-Klan… 


... handlu mięsem w Nkob…


… wszechobecnych mandarynek…


… lunchu w wiosce Tadart z krwawiącymi połciami za plecami…


… nieziemskiej, płonącej czerwienią kasby Ait-Ben-Haddou…


... zamglonego, pustynnego cmentarza o bardzo ziemskim zapachu rozkładu…


… i gongu na ergu Chebbi sygnalizującego, że herbatka Berberów już gotowa…


Do Maroka muszę wrócić. Czeka na mnie błękitny Szafszawan, port i medina w As-Sawirze, no i pełen ohydnych, garbarskich wyziewów Fez. Czekają też rezerwaty przyrody i parki narodowe… I mili, uśmiechnięci (choć nieco nachalni) ludzie.

Wznieśmy toast za piękne Maroko!




© oscillatoria